Dlaczego przyszły żeglarz nie umie pływać?

To pytanie słyszę zaskakująco często. A odpowiedź? Cóż, życie to czasem mieszanka absurdu, przypadku i braku konsekwencji – tak jak moja historia z nauką pływania.

Pierwszy raz, gdy woda stanęła na mojej drodze, miałem mniej niż 10 lat. Były lata 80., tata zabrał mnie na basen, co w tamtych czasach było niemałą atrakcją. Pamiętam brodzik – pełen dzieci, woda cieplejsza niż mleko w butelce, a ja, opierając się łokciami o dno, udawałem, że płynę. W mojej wyobraźni byłem mistrzem stylu dowolnego, a nowo poznany kolega nie miał co do tego wątpliwości. Razem doszliśmy do wniosku, że możemy spokojnie przenieść się na „prawdziwy” basen dla dorosłych.

Oczywiście tata o niczym nie wiedział. W tamtych czasach rodzice mieli swoje sprawy, a dzieci rządziły się swoimi prawami. Wszedłem na lodowato zimną drabinkę i – ku mojemu zdziwieniu – woda była nie tylko głęboka, ale też przeraźliwie zimna. Nogi nie dotykały dna, a ja, zamiast pływać, desperacko trzymałem się wyżłobienia w płytkach na brzegu. Przesunąłem się tak kilka razy tam i z powrotem, po czym triumfalnie wróciłem do brodzika. „Misja wykonana!” – pomyślałem.

Kilka lat później, na kolonii zuchowej, los znów rzucił mnie na głęboką wodę – dosłownie. Był to basen tak wielki, że ludzie gubili się tam szybciej niż dzieci w centrum handlowym. Trafiłem na instruktora, który nauczył mnie „strzałki” – zanurzenie głowy, ręce do przodu, nogi odepchnięte od brzegu. To był moment, gdy poczułem się jak ryba w wodzie. Byłem pewien, że teraz mogę wszystko! Naturalnie, zamiast ćwiczyć dalej w bezpiecznej strefie, ruszyłem na głębszy basen. Tym razem ratownik był na miejscu, choć nie jestem pewien, czy w ogóle na mnie spojrzał.

Kolejne lata to seria nieudanych prób pływania na stawach, jeziorach i zalewach. Prawda jest taka, że za każdym razem kończyłem, czepiając się jakiejś krawędzi, gałęzi albo po prostu wychodząc z wody z myślą: „Może to jednak nie moja bajka.”

Wojsko też nie pomogło. Tam basen wyglądał jak scena z filmu akcji – wielki zbiornik do testowania czołgów pod kątem ich zdolności do niezatonięcia. Kto chciał, mógł spróbować swoich sił, ale ja zadowalałem się obserwowaniem tych odważniejszych. Gdy widziałem, jak tonące czołgi są wyciągane z wody, czułem, że moja obecna strategia – trzymać się sucha – jest całkiem sensowna.

I tak minęły lata. Woda mnie fascynuje, ale pływanie nigdy nie stało się moją mocną stroną. Dziś, kiedy mówię, że planuję wypłynąć na ocean, ludzie pytają: „Jak to, na wodę, skoro nie umiesz pływać?” A ja odpowiadam z uśmiechem: „Bo pływanie to tylko dodatek – najważniejsze jest marzenie!”

Od zawsze chciałem przepłynąć równik, zobaczyć Krzyż Południa i poczuć tę niezwykłą przestrzeń oceanu. Wiem, że marzenia wymagają odwagi, a czasem wystarczy, że masz odrobinę szaleństwa. Na szczęście tego nigdy mi nie brakowało.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top